Tak pięknie, że aż mdli
Jakimi prawami rządzą się śluby gwiazd?
Gdy ludzie z pierwszych stron plotkarskich gazet biorą ślub, to na ogół nie jest to skromna uroczystość z udziałem rodziny i kilkorga przyjaciół.
Gdy ludzie z pierwszych stron plotkarskich gazet biorą ślub, to na ogół nie jest to skromna uroczystość z udziałem rodziny i kilkorga przyjaciół.
Ceremonia jest starannie zaplanowana, przychodzą setki gości, przepych nie zna granic, wszystko kosztuje bajońskie sumy. Ale nie może być inaczej, bo nierzadko to prywatne – zdawałoby się –wydarzenie jest jednocześnie dochodowym przedsięwzięciem biznesowym.

Liz Hurley i Arun Nayar mieli prawo sądzić, że nie dosięgną ich drwiny i szyderstwa. W końcu Nayar jest Hindusem, a ślub po części miał się odbyć właśnie w Indiach, gdzie wielkie, trwające nawet tydzień wesela nie należą do rzadkości. Nie ma też nic niezwykłego w obchodach rozciągających się na dwa kontynenty.

Liz i Arun nie zdołają jednak umknąć prześmiewcom. Nie wmówią nikomu, że przepych i ekstrawagancja ceremonii wynika z różnicy kultur i zasad. Ich uroczystość to nic innego jak nowoczesne wesele gwiazd z akcentami indyjskimi.

Taki ślub to niełatwa sprawa. Ileż to trzeba podjąć decyzji! Czym podjedziemy pod kościół? Zwykłym samochodem udekorowanym girlandami? Eee, tam! Zamówmy 17 koni, każdy w innym kolorze. Jak w "Czarnoksiężniku z Oz". A ile kosztowałby prawdziwy czarnoksiężnik? 63 miliony funtów? Czy za tyle można by mieć Robbiego Williamsa w helikopterze? Albo lepiej Eltona Johna. Liz Hurley miała też podobno dziesięciu służących i pięć druhen.

Zasady, jakimi rządzą się dzisiejsze śluby gwiazd, przypominają umowy przedmałżeńskie. Pryska cały romantyzm przysięgi składanej przez dwoje ludzi wiążących się aż po kres ich życia. Do diabła z godnością, skoro można zarobić na zdjęciach w kolorowym pisemku albo dzięki umowie sponsorskiej z producentem czekoladek (prezenterka Anthea Turner została nawet oskarżona o to, że wykorzystała swój ślub do promocji nowego batonu Cadbury). Po co sławić uczucie, skoro można uczcić fakt, że magazyn zgodził się zapłacić 1,5 miliona funtów? (...)

A przecież można inaczej. Kiedy w 2002 roku Paul McCartney żenił się z Heather Mills, na weselu było trzysta osób. Uroczystość odbyła się w zamku otoczonym tysiącem akrów ziemi. Było jezioro, specjalnie wybudowane molo oraz elegancka łódź, której chyba nawet nikt nie dotknął. Po prostu sobie stała, pełniąc rolę symbolu luksusu. Jeśli zaś chodzi o całkowicie niepotrzebne i ulotne kosztowności, jedyną rzeczą droższą od kwiatów wartych tysiące funtów były sztuczne ognie. Suknia Heather kosztowała, ostrożnie licząc, około pięciu tysięcy (o ile panna młoda w ogóle musiała za nią płacić).

W roku 1969 ten sam McCartney poślubił Lindę Eastman. Ceremonia miała miejsce w urzędzie stanu cywilnego w dzielnicy Marylebone. Nie zaproszono trzystu gości, choć o wiele więcej osób, zwłaszcza nastolatek, i tak zjawiło się po to, aby wyrazić swe niezadowolenie. Państwo młodzi nie odpłynęli w dal luksusowym statkiem, ale zwyczajnie wyszli z urzędu bocznymi drzwiami i czym prędzej odjechali samochodem. Kroniki nie podają nazwiska projektanta płaszcza, który miała na sobie Linda. Wiadomo jedynie, że okrycie było koloru żółtego.

John Lennon i Yoko Ono podchwycili pomysł Paula i Lindy i wzięli ślub dwa dni później. O ile jednak państwo McCartney po prostu odjechali spod budynku urzędu i było po sprawie, to w wyniku zaślubin Johna i Yoko powstała ballada oraz długaśne oświadczenie polityczne. A mimo to ich ślub nie był szaleńczo wystawny. Chodziło raczej o zwrócenie na siebie uwagi. Nie dla samego poklasku jednak, ale w konkretnym celu – w imię pokoju na świecie. Tak więc z dzisiejszego punktu widzenia było to wręcz niewiarygodnie szczere.

Kenneth i Kathleen Tynan pobrali się w New Jersey w 1967 roku. Ich świadkami byli Marlena Dietrich oraz pewien włóczęga. Podczas ceremonii Dietrich cofnęła się w kierunku drzwi, aby je przymknąć. Wtedy urzędnik powiedział: "A czy ty, Kennecie, bierzesz Kathleen za swą prawowitą – na pani miejscu nie stałbym z tyłkiem przy otwartych drzwiach – małżonkę i ślubujesz jej...". Taka sytuacja na ślubie Jordan i Petera Andre byłaby nie do pomyślenia. Zbyt dużo reżyserii, zbyt mało śmiałości. Zbyt dużo koni, które mogłyby się spłoszyć. Mama Davida Bowie pojawia się na jednym z jego ślubnych zdjęć. W samym środku. Beztroska i pewna siebie. Nie wygląda jak jedna z dziewcząt z Girls Aloud. Wygląda jak matka. Coś takiego nie mogłoby się przytrafić mamie Posh.

Nie muszę chyba zaznaczać, że małżeństwo Paula i Heather trwało – pomimo fanfar – nieco krócej niż związek Paula z Lindą.

Jeszcze jeden cenny przykład. Zaraz po tym, jak król Henryk VIII pozbył się Katarzyny Aragońskiej i związał się z Anną Boleyn, zaczęto mówić o przesadnej wystawności uczt dworskich. Wprawdzie Katarzyna nie darzyła szczególną niechęcią łabędzia nadziewanego gęsią nadziewaną szpakiem, ale nie można powiedzieć, że za jej czasów bezustannie opychano się do nieprzytomności. Anna tymczasem, chcąc przesłonić dyskomfort nowej sytuacji, organizowała niekończące się, bezsensownie uroczyste biesiady, których tradycja trwała jeszcze długo po jej egzekucji. Jak na ironię, to właśnie owe obżarstwo stało się prawdopodobnie przyczyną impotencji króla, ale to już zupełnie inna historia.

Dziś ilość spożywanych kalorii jest wprawdzie znacznie ograniczona, (...) niemniej stara prawda pozostaje niezmienna: przesyt nie dodaje prestiżu, a jedynie przyprawia o mdłości. (...) Więcej w "The Guardian"

www.guardian.co.uk